Jak zwykle w czasie świąt ambitne plany nadrobienia zaległości kulturalnych spełzają na niczym, bo jest tyle ważniejszych rzeczy do zrobienia, np. zjedzenie sernika i ten super program na tlc, który konniecznie trzbea zobaczyć. Dlatego aby uniknąć frustracji, warto skupić się na rzeczach mało angażujących, które umilają czas i nie przeciążają zbytnio organizmu wykończonego świętowaniem. Jak na przykład słuchanie nowych, świetnych produkcji sceny niezależnej:
Todd Terje, gwiazda skandynawskiej sceny tanecznej, wydał właśnie swój pierwszy long play, po raz kolejny udowadniając niedowiarkom, że muzyka disco może być ciekawa, inteligentna i zabawna.
Po fantastycznych dwóch albumach australijczyków z Tame Impala nadeszła kolej na brytyjską odpowiedź spod znaku psychopopu.
Temples czerpią garściami z psychodelicznego rocka lat 70. i Beatlesów. To, co powstaje nieźle ryje banię.
Senny, chilloutowy klimat drugiej długiej płyty
Maca DeMarco najlepiej pasuje do leniwego drzemania w hamaku rozwieszonym pomiędzy palmami gdzieś na kalifornijskiej plaży. Ale rozpostarcie się na kanapie pomiędzy wielkanocnymi palemkami też daje radę.
Ostatnia propozycja to premiera jeszcze ze stycznia:
Tinariwen to nomadzi saharyjscy, skazani na wędrowny tryb życia po odmowie odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Genialne połączenie tradycyjnych ludowych melodii, mantrycznych śpiewów z politycznie zaangażowanym przekazem i elektrycznych gitar o bluesowym brzmieniu.
A zatem ułóżcie się wygodnie, zamknijcie oczy i pozwólcie, by kulturalne zaległości nadrobiały się same. Wszak świętowanie to też sztuka.