Requiem dla asystentki
„W nowym spocie Apple’a Martin Scorsese flirtuje z asystentką”. Tytuł artykułu brzmi kusząco, więc odpalam filmik. Ku mojemu rozczarowaniu asystentka nie ma ani długich nóg, ani nawet dekoltu. I mimo że reżyser jedzie z nią w taksówce, intensywnie się w nią wpatruje i gładzi palcami, to trudno mi nazwać to flirtem.
Chyba że technofilią
Asystentka Pana Scorsese ma na imię Siri. Jest obdarzona seksownym niskim głosem, wie wszystko i błyskawicznie wyszukuje informacje dla szefa. Bezbłędnie, no chyba że nie zrozumie o co mu chodzi, ale to tylko jego wina. Siri jest przecież doskonała.
Siri to multimedialna asystentka
Jest dużo lepsza niż zwykła asystentka analogowa, która nie ma interfejsu 3G i 4-rdzeniowego procesora A6. W porównaniu z Siri, ma ona same wady: gładzenie jej powierzchni kończy się pozwem o molestowanie, trzeba płacić jej pensję, wyposażyć w krzesło, biurko i telefon (asystentkę asystentki?). Analogowa asystentka może się spóźnić, pomylić, zdenerwować, mieć gorszy dzień albo wręcz zachorować. A Siri? Siri co najwyżej może się rozładować.
Siri to koniec pewnej narracji
Przez dekady asystentka była nie tylko nieocenioną pomocą dla wszelkiej maści managerów i dyrektorów, ale też symbolem prestiżu, nobilitacją, sygnałem że ów człowiek jest tak zajęty, że musi się rozdwoić, żeby ogarnąć wszystkie swoje sprawy. A że na ogół rozdwajał się w postaci ślicznej młodej dziewczyny –no cóż, one też gdzieś muszą pracować. Ileż można leżeć i pachnieć.
Cóż ma robić asystentka, która nie ma komu asystować
Kiedy tylko Siri nauczy się zbierać podpisy i jeździć do urzędów, szefowie zrozumieją, że asystentki są tylko niepotrzebną pozycją w tabeli kosztów. Wylądują na dnie szuflad, jak stare Nokie, wyjmowane tylko wtedy, gdy nam się zepsuje smartfon.